Nie jestem tylko okładką - cz. 20

„Witaj z powrotem syneczku”.
Te słowa unosiły się echem w głowie Olka.
Słyszał je co jakiś czas. Ciepły i troskliwy głos matki przy jego uchu.
Czuł się bezpiecznie i spokojnie.
Dryfując w odmętach własnego śpiącego umysłu czuł się dobrze. Otulony ciepłym szeptem matki wyrażającym tyle radości i miłości do niego.
Jednak były sprawy które go niepokoiły nawet przez sen.
Ujrzał powtórnie we śnie Przemoczoną do suchej nitki Tośkę.
Stała na korytarzu w ciemnych okularach na których skrzyły się od światła wypadającego z jego sali, krople wody gęsto usiane.
Miał spytać matkę czy pada, ale poczuł się tak zmęczony, że nie był wstanie zapanować nad kuszącym go snem.
Z sennych rozważań a propos Tośki wyrwało go wspomnienie.
Ciemny tunel, pełen szeptów, chłodu i czerni. Nieprzeniknionego mroku panującego tam.
Znów był przed miejscem z którego uciekł. Na mokrej ziemi.
Stał przed tunelem a dookoła niego rozsypane było szkło muru przez który się przebił.
Wpatrywał się w tunel. Czarny i mroczny. Straszny.
Dostrzegł w nim ruch.
Olek zrobił krok do tyłu obawiając się co może wyjść z tak potwornego miejsca.
Zaczął rysować się kształt. Sylwetka.
Wyglądała na ludzką.
Dłonie, ramiona, długie kasztanowe włosy...
Kasia!
Z ciemności z nienaganną gracją i szykiem wyszła lekkim krokiem jego Kasia. Wpatrzona w niego błękitnymi oczyma co jakiś tylko czas przysłaniając je kurtyną długich ciemnych rzęs.
Olkowi odebrało mowę.
Była piękna jak zawsze choć teraz jakoś bardziej.
Jej pełne wiśniowe usta rozciągnęły się nieco w słodkim uśmieszku.
Olek odwzajemnił uśmiech do Kasi. Niezdarnie i z mocno czerwonymi policzkami.
Gdy ona w końcu podeszła do niego, Olek stanął jak wryty.
Miał ją przed sobą taką cudowną i wspaniałą. Jej zapach... Czy we śnie mógł czuć zapach? Tylko jak to możliwe że nie śniłby?
Lekko wysuną rękę i zetknął palce z jej długimi jedwabistymi włosami.
Tak! Naprawdę je czuł.
Był delikatne a jednocześnie silne.
Przestał się zastanawiać czy śni. To musiało być naprawdę. Tylko on i cudowna Kasia.
  • Chodź – Szepnęła słodko do niego lekko przymykając oczy i zbliżając powoli twarz ku jego czerwonej jak światła drogowe twarzy.
Nie mógł uwierzyć czy to był dzień gdy jego pierwszy pocałunek okaże się aż tak trafiony?
Objęła go lekko za szyję ciepłymi rękoma i pociągnęła ku sobie robiąc jednocześnie kroki w tył.
Szedł za nią ślepo owładnięty uczuciami.
Nagle poczuł silny aż bolący ucisk na ramieniu.
Otworzył oczy.
Przed nim nie stała już Kasia.
Stał koszmar. Czarny. Jego skóra była popękana, a same pęknięcia miały kolor lawy. Jego twarz nie miała ust zamiast nich było krzywe rozcięcie. Oczy stwora były czerwono czarne. Nie miał białek.
Był większy od Olka przygarbiony i jakby połamany. Z rozcięcia na jego twarzy wystawał długi język niczym u węża.
Stwór syczał i wydawał gardłowe gulgotanie i warknięcia.
Jego nogi były zastąpione kopytami.
Chwycił Olka za dłoń ręką opatrzoną w szpony.
Parzyła go.
Poczuł mocne szarpnięcie w obolałym ramieniu i usłyszał donośny wrzask stwora.
Olek znów zapadł w ciemność.

Komentarze

  1. Przerażająca końcówka :(

    luxwell99.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może troszkę. Nie może być monotonicznie cały czas ;) Cieszę się że mam tak wytrwałą fankę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz