Gdy ojciec wyniósł Olka z domu było
mroźnie.
Oddech mu parował wyraźnie.
Starał się jak najdelikatniej i jak
najszybciej ułożyć kulącego się i wyjącego z bólu syna na
tylnym siedzeniu. Przypiął o pasami i okrył kurtką.
Zasiadł za kółkiem i nie czekając
na nic odpalił silnik samochodu i ruszył przez osiedle jak
najszybciej do szpitala.
Wiedział, że gdyby zadzwonił po
pogotowie, to nie zdążyli by dojechać klucząc w ogromnym
labiryncie domów na osiedlu.
Wyjechał na główną ulicę między
blokami a laskiem za którym była plaża.
Modlił się by Olek wytrzymał podróż.
Był jego jedynym synem. Jedynym
dzieckiem.
Gnał ile tylko mógł błagając by
nigdzie nie spotkać policji i wypominając sobie jak niewiele czasu
spędzał z synem, gdzie teraz może go stracić.
Olek wisiał na krawędzi życia i
śmierci.
Od momentu wyniesienia go z domu nic
już nie widział i nie wiedział gdzie jest.
Było zupełnie ciemno.
Nie wiedział nawet czy ma zamknięte
oczy czy może jednak otwarte.
Czuł przeraźliwy ból który zasłonił
mu wszystko.
Miał wrażenie jakby spadał gdzieś w
dół. Miał dreszcze.
Chwytał się krótkich i na sekundę
kojących lekko wspomnień które mijały go gdy spadał.
Nie wiedział co się dzieje.
W pewnym momencie ból się nasilił, a
chwilę później ustał.
Nie wiedział jak długo cierpiał ale
był wdzięczny, że przestało go boleć.
Teraz gdy był już w stanie
racjonalnie myśleć, zaczął zastanawiać się gdzie jest. Wszędzie
było ciemno. Nie widział własnych dłoni trzymanych przed twarzą.
Mógł się poruszać. Chodził.
Szedł przed siebie po omacku nie
wyczuwając jednak pod rękoma niczego. Szedł i szukał jakiegoś
wyjścia, albo chociaż bardziej jasnego miejsca.
Co właściwie się stało?
Komentarze
Prześlij komentarz