Nie jestem okładką cz. 14

Gdy ojciec wyniósł Olka z domu było mroźnie.
Oddech mu parował wyraźnie.
Starał się jak najdelikatniej i jak najszybciej ułożyć kulącego się i wyjącego z bólu syna na tylnym siedzeniu. Przypiął o pasami i okrył kurtką.
Zasiadł za kółkiem i nie czekając na nic odpalił silnik samochodu i ruszył przez osiedle jak najszybciej do szpitala.
Wiedział, że gdyby zadzwonił po pogotowie, to nie zdążyli by dojechać klucząc w ogromnym labiryncie domów na osiedlu.
Wyjechał na główną ulicę między blokami a laskiem za którym była plaża.
Modlił się by Olek wytrzymał podróż.
Był jego jedynym synem. Jedynym dzieckiem.
Gnał ile tylko mógł błagając by nigdzie nie spotkać policji i wypominając sobie jak niewiele czasu spędzał z synem, gdzie teraz może go stracić.
Olek wisiał na krawędzi życia i śmierci.
Od momentu wyniesienia go z domu nic już nie widział i nie wiedział gdzie jest.
Było zupełnie ciemno.
Nie wiedział nawet czy ma zamknięte oczy czy może jednak otwarte.
Czuł przeraźliwy ból który zasłonił mu wszystko.
Miał wrażenie jakby spadał gdzieś w dół. Miał dreszcze.
Chwytał się krótkich i na sekundę kojących lekko wspomnień które mijały go gdy spadał.
Nie wiedział co się dzieje.
W pewnym momencie ból się nasilił, a chwilę później ustał.
Nie wiedział jak długo cierpiał ale był wdzięczny, że przestało go boleć.
Teraz gdy był już w stanie racjonalnie myśleć, zaczął zastanawiać się gdzie jest. Wszędzie było ciemno. Nie widział własnych dłoni trzymanych przed twarzą.
Mógł się poruszać. Chodził.
Szedł przed siebie po omacku nie wyczuwając jednak pod rękoma niczego. Szedł i szukał jakiegoś wyjścia, albo chociaż bardziej jasnego miejsca.
Co właściwie się stało?


Komentarze